EKSTRALIGA: DSA Team nowym liderem. Lightnings i Chmielaki notują drugie zwycięstwa w sezonie

Scousers – Lightnings Ruda Śląska  4:5 (1:2)

W pierwszym spotkaniu 6. kolejki pragnące wyrwać się z niedoli Scousers stoczyło niesamowicie wyrównany bój z Lightnings Ruda Śląska. „Błyskawice” z powodu braków kadrowych nie prezentują swojego poziomu przeplatając mecze dobre tymi słabszymi. W niedzielę nadarzyła się zatem okazja, by móc ugrać upragnione punkty. Lecz z podobnym podejściem do rywalizacji podeszli gospodarze, toteż zadania przeciwnikowi nie zamierzali ułatwiać. Pierwszą bramkę mogliśmy zobaczyć dopiero po jedenastu minutach gry, gdy Karol Niemira dał prowadzenie Lightnings. Scousers dość szybko udzieliło odpowiedzi w postaci bramki Nikodema Sułkowksiego w 14. minucie. Sześć minut później Dominik Szol skierował piłkę do siatki, dzięki czemu to piłkarze z Rudy Śląskiej mogli schodzić do szatni z lepszymi nastrojami. Zacięte widowisko weszło na wiele wyższy poziom po przerwie. Scousers bez zbędnych słów z impetem ruszyli na bramkę gości sukcesywnie wykańczając budowane akcje. I tak Szymon Kaczmarczyk w 27. minucie doprowadził do remisu, by następnie w 29. Tomasz Peteja oraz w 34. Sułkowski całkowicie przechylili szalę na swoją korzyść. Zniesmaczeni rozwojem sytuacji przyjezdni nie mając nic do stracenia musieli zaryzykować, by móc jeszcze myśleć o jakichś punktach. To, co działo się w ciągu ostatnich siedmiu minut przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. „Błyskawice” rozświetliły meczową atmosferę niespodziewanie dokonując niemożliwego. Gol Justyna Sławika w 43. minucie przywrócił nadzieje, a trafienie Szola w 48. już uratowało jakże cenne oczko. Jednakże niczym grom z jasnego nieba trafiła w Scousers ostatnia bramka w wykonaniu Niemiry tuż przed końcowym gwizdkiem sędziego. Lightnings rzutem na taśmę przypieczętowało sobie z trudem wywalczony triumf. Cudowny comeback oraz wiara we własne siły pozwoliła im wejść na szósty szczebel ligowej drabiny. Tymczasem Scousers wypuszczając z rąk niemalże pewną wygraną, musi teraz otrzeć łzy gorzkiej porażki i ciągle szukać punktów przy następnych starciach.

Snowkids – FC Speed Pack  4:2 (2:2)

Łatwej przeprawy w miniony weekend nie mieli Snowkids, którzy musieli nieźle się namęczyć, by pokonać FC Speed Pack. Tym bardziej że to goście po bramkach Adriana Pietrzyka w 2. oraz Michała Wity w 11. minucie już objęli zaskakujące prowadzenie. Snowkids po wielu próbach dopiero w 20. minucie zdołało przechytrzyć golkipera przyjezdnych. W dwójkowej akcji Oliwier Zalewski idealnie wyłożył piłkę Kamilowi Lewandowskiemu, a ten bez problemów umiejscowił piłkę w siatce. Cztery minuty później ten sam duet ponownie spróbował szczęścia, by los mógł się odwdzięczyć wyrównującym trafieniem. Podczas drugiej odsłony gospodarze już nie byli tacy skorzy do błędów, mądrze broniąc dostępu do własnej bramki. Budowane ataki coraz bardziej naciskały rywali, aż w końcu Zalewski notuje jakże ważne w 38. minucie trafienie. Aby móc odetchnąć z ulgą potrzebne było powiększenie przewagi i jak na zamówienie Marek Todorski w 43. minucie stawia kropkę nad „i”. Snowkids znowu wracają na właściwe tory obsadzając czwartą lokatę, tymczasem FC Speed Pack na miejscu dziesiątym.

AC Bogucice – Nankatsu  10:2 (6:1)

Kiedyś starcie tytanów, teraz jednostronne spotkanie, podczas którego oglądamy nieco słabszą drużynę. Tak można powiedzieć o obecnej formie Nankatsu zajmującego ostatnie miejsce w tabeli Ekstraligi. W niedzielę ekipa Pawła Krotkiewskiego dość boleśnie odczuła cios zadany przez AC Bogucice. Podopieczni Daniela Synala od pierwszych minut rzucili się na rywala wyraźnie pokazując swoją siłę. Strzelecki festiwal rozpoczął Daniel Langner i już do końca spotkania to on oraz Kamil Kopeć brylowali na boisku. Langner zakończył występ z dwoma bramkami i trzema asystami, Kopeć z kolei popisał się hat-trickiem oraz trzema asystami. Obok nich do notesu sędziego trafił Gustaw Tomkowicz, z jednym trafieniem i trzema asystami, oraz Daniel Kuliga, który dwukrotnie pokonał golkipera przyjezdnych zawiązując jednocześnie meczowy worek z bramkami. Dla Nankatsu na listę strzelców wpisał się dwukrotnie Grzegorz Robok. AC Bogucice bezkonkurencyjne wobec rywala zajmują trzecie miejsce, tracąc do DSA Team tylko trzy punkty.

DSA Team – Old Boys Witosa  8:6 (4:1)

Mecz na szczycie Ekstraligi. Prawdziwa bitwa gladiatorów budziła wszelkie zainteresowanie, tym bardziej że DSA Team wystartował do sezonu jako debiutant, a Old Boys Witosa opuszczając progi 1 ligi stali się rewelacyjnym beniaminkiem, który przez pięć kolejek zasiadał na ligowym tronie. Ta konfrontacja miała rozstrzygnąć, kto jest lepszy i komu należy się mistrzowska korona. Spodziewaliśmy się zaciętego starcia, ale po pierwszej połowie praktycznie mieliśmy zwycięzcę. DSA Team skutecznie odpierało ataki przeciwnika, samym też wykazując się niezawodnością w jego polu karnym. Adam Jonczyk, Roman Vakhula, Yevhen Verhun i Michał Tkacz stali się bohaterami tej części spotkania. Tuż przed przerwą Damian Sadowski przywrócił Old Boysom nadzieje strzelając gola kontaktowego. Po zmianie stron Sadowski po raz drugi przypomniał się rywalom zmniejszając rozmiary porażki. Lecz chwilę później Jonczyk i Tkacz szybko zweryfikowali boiskową rzeczywistość nie pozostawiając rywalom najmniejszych złudzeń. Sadowski nie dawał za wygraną idealnie zagrywając w 38. minucie piłkę do Daniela Wodnioka i znów rozpoczęła się gonitwa za wynikiem. Na zadany cios w 40. minucie odpowiedział drugi raz Vakhula. Gdy wydawało się, że DSA ma już zwycięstwo w garści, Witosa ciągle nie traciło zapału. Znani z charyzmy i silnej woli walki Old Boysi w ciągu trzech następnych minut dokonali niebywałego wyczynu. Dwa gole Sadowskiego oraz drugie trafienie Wodnioka sprawiły, że już tylko jedna bramka dzieliła weteranów z Witosa od złapania punktu. Dramatyczne okoliczności oraz nieubłaganie uciekający czas stały się wyznacznikami emocji sięgających zenitu. Emocji, które w 50. minucie schłodził kubłem zimnej wody Tomasz Nolewajka. DSA Team nie pozwoliło sobie wyszarpać zwycięstwa, od początku trzymając rękę na pulsie. Ekstraliga ma nowego, samodzielnego lidera. Natomiast Old Boysi wraz z Sadowskim, mimo iż walczyli do ostatniego tchu zostawiając na murawie serce i wylane krople potu, tym razem z pokorą muszą uznać wyższość rywala, który swoją drogą przerwał ich znakomitą passę bez porażki.

Beer Boys Manhattan – Firma ZK Grzybowice  7:11 (4:6)

Niezwykle ofensywny futbol zagwarantowali nam gracze Beer Boys Manhattan oraz Firmy ZK Grzybowice. Już na samym początku mogliśmy spodziewać się pierwszych akcji oraz idących z nimi w parze bramek. Bartosz Borowiec oraz Mateusz Wystop po pięciu minutach dali prowadzenie Grzybowicom. Gospodarze potrzebowali tyle samo czasu, by nie tylko wyrównać pojedynek, ale zmienić jego bieg. Lecz dwa gole Sylwestra Sobczyka oraz trafienie Dariusza Cyganika w następnych minutach zostały boleśnie przyćmione dubletem Tomasza Komora i celnymi strzałami Krzysztofa Wietka, czy Artura Koschnego. Na otarcie łez minimalizując rozmiar porażki tuż przed przerwą do siatki trafił jeszcze Mateusz Cyganik. Druga połowa była odzwierciedleniem poprzedniej części, gdzie wymiany ciosów nie było końca. Jednakże uzyskana przez Firmę ZK wcześniejsza przewaga pozwoliła gościom do końca regulaminowego czasu gry kontrolować sytuację na boisku. Wystop i Borowiec na strzeleckie konto dołożyli jeszcze po dwa gole, co w rezultacie umożliwiło im skompletowanie hat-tricka, jedno trafienie dopisał także Wietka. W przypadku „Piwoszy” to Mateusz Cyganik mógł, pomimo porażki, zwieńczyć występ hat-trickiem. Beer Boys w przeciwieństwie do poprzedniego sezonu, teraz notują słabe rozgrywki, ale sporo przed nami i przy najbliższych kolejkach los może sprawić, że z dziewiątego miejsca odbiją się w górną część tabeli. Tymczasem ekipa Piotra Łabusia ciągle melduje się na piątym stanowisku z perspektywą znalezienia się w pierwszej czwórce.

Chmielaki – Chelsea Kenzo  8:7 (6:1)

W ostatnim zaplanowanym na niedzielę pojedynku Ekstraligi była konfrontacja Chmielaków z Chelsea Kenzo. Podbudowani ostatnim czempionatem gospodarze na starcie z Chelsea wyszli niezwykle zmotywowani. Na efekty nie kazali nam długo czekać, bowiem pierwsza połowa była pod całkowitą ich dominacją. Chmielaki bez zahamowań szturmowali linię obronną rywala skutecznie wykorzystując sześć akcji zakończonych bramkami. Chelsea na zadane ciosy zdołała odpowiedzieć jedynym w tej części spotkania golem Bartosza Przybylskiego tuż przed przerwą. Ten sam zawodnik błyskawicznie otworzył drugą odsłonę, jak się potem okazało, dramatycznego widowiska. Uśpiona kadra gospodarzy, zanim się ocknęła, pozwoliła sobie wpuścić kolejne bramki umożliwiające rywalom zmniejszenie dzielącego ich dystansu. Od tej pory walka o piłkę odbywała się w każdym sektorze boiska i żadna z drużyn nie zamierzała się łatwo poddawać. Jednakże to Chmielaki finalnie zeszli z murawy z wysoko uniesioną ręką, zawdzięczając drugi z rzędu triumf Kamilowi Jurskiemu. Ten ofensywny zawodnik swoją wyróżniającą się w meczu postawą zdobył pięć bramek i zanotował przy tym jedną asystę, tą najważniejszą w 45. minucie przy golu Kamila Stalmacha. Było blisko od sensacji i jednocześnie wpadki, bowiem Chelsea w drugiej połowie pokazała niezwykle przyjemny dla oka, toteż przede wszystkim skuteczny, futbol. Zabrakło szczęścia oraz czasu, a potyczka mogła zakończyć się inaczej. Nie zmienia to faktu, że debiutanci wskakują na siódme miejsce, ekipa z Czeladzi oczko niżej.